sobota, 2 marca 2013

Wypad sylwestrowy - dzień 2 - Pacyfik, palmy, gorące źródła

Poprzednia część: Wypad sylwestrowy - dzień 1 - Park Narodowy Taroko

Drugi dzień zaczął się spokojnym śniadaniem w towarzystwie przede wszystkim naszych indyjskich kolegów. Szybko rozmowa zeszła na tematy "A jak u was w Polsce/w Indiach ...?". Jedna z ciekawostek, których się dowiedzieliśmy, to rytuał zamknięcia przejścia granicznego odprawiany na granicy między - nie do końca przyjaznymi sobie - Indiami a Pakistanem. Warto zobaczyć.

Wesoła kompania - najedzona, gotowa do wyjścia

Dzień drugi wycieczki miał trzy highlighty. Zaraz po śniadaniu ruszyliśmy nad wschodnie wybrzeże Tajwanu, tuż obok Hualien. Niestety, pogoda nie sprzyjała zrzuceniu ciuchów i zanurzeniu się w fale oceanu - całe niebo zasnuły chmury i wiał silny wiatr. Ale kiedy dojechaliśmy nad zejście na plażę stanąłem jak oniemiały - pierwszy raz widzę Pacyfik! I to nie jakieś tam oszukiwane morze przybrzeżne, nie, prawdziwy, bezkresny ocean, najbliższy ląd na wschodzie za 13 000 km. Woda, głębiej tylko lekko wzburzona, przed lądem wybrzuszała się w kilkumetrowe fale i rozbijała o brzeg. Wiatr niósł ciepłą, słoną mgiełkę na kilkadziesiąt metrów w głąb lądu. Oczywiście, szybko najlepszą zabawą okazało się uciekanie przed falami. Momentami tylko delikatnie atakowały piasek, by co jakiś czas znienacka wedrzeć się głęboko, nawet na całą szerokość kilkunastometrowej plaży. Spędziliśmy tam chyba godzinę, ale mógłbym tak stać cały dzień...
Wydawało się, że wiatr porwał morską wodę i ciągnął za nami, bo przez resztę dnia towarzyszyła nam lekka mżawka. Na szczęście dalej było ciepło i nie popsuło nam to humorów.
Druga atrakcją był spacer po parku obsadzonym palmami, z pięknym, błękitnym stawem. Niestety, nie pamiętamy nazwy tego miejsca, ale nie to jest przecież najbardziej istotne. W niedużej grupce ze znajomymi z Indii obeszliśmy jeziorko, słuchając przede wszystkim ich opowieści o palmach, których plantacje prowadzą ich rodziny i znajomi.


Na sam koniec dnia, po wprowadzeniu się do spartańskiego hostelu w Ruisui, pojechaliśmy zrelaksować się po całym dniu do gorących źródeł. Tajwan, leżący na granicy płyt tektonicznych, jest obszarem bardzo czynnym sejsmicznie - nieduże wstrząsy występują tu niemalże codziennie. Pozytywnym aspektem tego położenia są piękne, wysokie góry i liczne gorące źródła. Zamysł na publiczne kąpielisko jest zwykle wszędzie taki sam - kilka wyłożonych kamieniami basenów o głębokości ok. pół metra, często mniej i bardziej gorące i obowiązkowo jeden z zimną wodą. Często woda ma - podobno - lecznicze właściwości. Tajwańczycy licznie korzystają z tych atrakcji i wylegują się w wodzie, albo polewają nią z czerpaków. W gorętszych basenach często widać, zwłaszcza panów, z zimnym ręcznikiem na głowie. My trafiliśmy do źródełek o niezbyt wysokiej temperaturze - tylko tam, gdzie woda wpływała do basenu, nie dało się wysiedzieć, a poza tym miejscem było jak w ciepłej wannie - błogo i relaksująco. Połowa basenu była pod dachem, druga połowa - pod gołym niebem, z którego mżył delikatny, orzeźwiający deszczyk. Po po prawie dwóch godzinach, senni i wypoczęci zebraliśmy się do łóżek...

Następna część: Wypad sylwestrowy - dzień 3 - Fajerwerki na Tajpej 101

6 komentarzy:

  1. świetne zdjęcia! :)
    swoją drogą chętnie przeczytałabym więcej o tym "spartańskim" hostelu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie za wiele nie ma co opisywać, bo wpadliśmy tam wieczorem, a wypadli rano. Na parterze biuro organizujące spływy kajakowe i rafting, a my od tyłu - zajęliśmy 3 pokoje. Chłopcy w jednej kupie, dziewczyny w drugiej, a małżeństwo Ha we dwoje :) Nas pokój był wielki, ale pusty - szafa, podwójne, porządne, ale twarde łóżko i mnóstwo podłogi z potencjałem rozłożenia materaców, które stały w kącie. Tak właśnie spała reszta towarzystwa. Nieduża łazienka z prysznicem lejącym po wszystkim (jak w krajach śródziemnomorskich...), ale czysta. Chyba podstawową okolicznością spartańską była temperatura tej nocy - ogrzewania tu chyba nigdzie się specjalnie nie instaluje, więc jeśli na dworze robi się zimno, to wewnątrz jest niewiele cieplej. Nasz klimatyzator (niestety, bez opcji grzania) pokazywał rano 15 stopni w pokoju. Niemniej, byliśmy tak zmęczeni, a jednocześnie tak rozluźnieni gorącymi źródłami, że nie mieliśmy problemów z zaśnięciem. Więc tak naprawdę chyba za większość tej spartańskości winę ponosi pogoda :)

      Usuń
    2. łeee, spodziewałam się co najmniej karaluchów wielkości szczurów, ewentualnie szczurów wielkości krokodyli :P

      Usuń
    3. he he - ten opis to wypisz wymaluj mój pokój w Bragancie ;) stąd też popieram Olę - gdzie karaluchy?! ;)

      Usuń
  2. 15 stopni do spania to bardzo zdrowo pod warunkiem, że się ma ciepłe przykrycie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...i nie musi spod niego wychodzić rano :) I nie jest zimno-wilgotne jak się pod nie wchodzi.

      Usuń